Zabrze, które jeszcze w XVIII wieku było małą wsią, w XIX wieku zmieniło się w dynamiczne miasto przemysłowe z kopalniami, hutą i koksownią. Teraz natomiast jest jednym z pionierów zmian i można je chyba śmiało nazwać stolicą turystyki poprzemysłowej w Polsce. Działa tu znakomite Muzeum Górnictwa Węglowego, które zarządza takimi obiektami jak Kopalnia Guido i Sztolnia Królowa Luiza. I sukcesywnie udostępnia dla ruchu turystycznego coraz to bardziej intrygujące skarby ukryte głęboko pod ziemią i zapewnia niezapomniane przygody.
Tylko tutaj czeka na nas zjazd prawdziwą górniczą szolą, przejażdżka kopalnianą kolejką, a nawet podziemny rejs łódką! Niesamowite atrakcje Zabrza pokazują, że nie trzeba odwracać się od śląskiego dziedzictwa przemysłowego, ale można z niego czerpać pełnymi garściami. Wizyta tutaj to obowiązkowy punkt na mapie każdego miłośnika historii, techniki i niebanalnych doświadczeń.



Kopalnia Guido
Energia nie tylko z węgla (ale i przewodników!)
Wkładamy kaski i kierujemy się do „szoli” (windy), która zwiezie nas na dół. Jest trzypoziomowa, obsługiwana przez dwie osoby, którym zwyczajowo, po górniczemu, mówimy „Szczęść Boże” i stanowi dla nas pierwszy punkt, w którym mamy kontakt z „grubą” (kopalnią). Sygnalista daje znać, mija kilkadziesiąt sekund szybkiej jazdy i już jesteśmy na poziomie 320.

W towarzystwie przewodniczki Justyny ruszamy na naszą podziemną wędrówkę. Justyna trafiła do tej pracy osiem lat temu za sprawą opowieści swojego taty, też przewodnika. Jakaż w nich musiała być magia, skoro młoda dziewczyna nie związana z górnictwem, zdecydowała się tak mocno związać z kopalnią? Jednego jesteśmy pewni – Justyna uwielbia swoją pracę i szeroko rozumiane dziedzictwo przemysłowe. Przekonamy się o tym kilkukrotnie! Choć właściwie tutaj każdy kocha to miejsce i od każdego bije wyjątkowa energia. Zdecydowana większość przewodników to emerytowani górnicy, którzy z wielkim znawstwem opowiadają o każdym punkcie podziemi.

Nietrafiona inwestycja (zamieniona w trafiony projekt!)
A więc czas na punkt pierwszy: przywitanie przez hrabiego Guida Henckel von Donnersmarcka. To ten przemysłowy potentat w 1855 roku założył kopalnię, którą nazwał swoim imieniem. To nie była dobra inwestycja: węgla wcale nie było tak dużo i nie był tak korzystnie ułożony jak się spodziewano. Niemniej jednak to właśnie ten zakład przetrwał do naszych czasów i został przekształcony w super popularny obiekt turystyczny.
Najpierw Guido sprzedał swoją kopalnię leżącej po sąsiedzku państwowej Kopalni Luiza, a po II wojnie światowej została przekształcona w Kopalnię Doświadczalną. Ćwiczono w niej, przeprowadzano eksperymenty, badano, sprawdzano sprzęty i nowe możliwości. Część z tych sprzętów turyści oglądają na trasie. Potem zaś przyszedł czas na kolejną zmianę. Kopalnia stała się obiektem udostępnionym do zwiedzania. Dziś każdego roku pojawia się tu ponad 250 tysięcy osób. Pierwszym celem jest pół miliona osób, drugim milion, a trzecim, bodaj najważniejszym, jest wpis na Listę Dziedzictwa UNESCO. Pierwsze kroki na tej długiej drodze już zostały postawione.
Kopalnia w starym wydaniu…
Na początku zatrzymujemy się w miejscu, które pokazuje nam jak fedrowano w XIX wieku. Ściana wydobywcza była wąska, obudowa drewniana, a górnik ubrany w to, co przyniósł sobie z domu. W ręce miał pyrlik i żelosko i tak stukał w ścianę przez cały dzień. Na chwilę bierzemy do rąk te narzędzia. Są niesamowicie ciężkie. Trudno je utrzymać, a co dopiero odbijać nimi węgiel. Następnie nasze kroki kierujemy w stronę nowoczesności z II połowy XX wieku. Zaprezentowanie takiego oblicza górnictwa ma na celu Guido.
… i kopalnia w nowszym wydaniu
Najpierw w mrocznych czeluściach kopalni przewodniczka uruchamia taśmociąg służący do transportu urobku, a po kolejnych kilku minutach znajdujemy się już przy podwieszanej kolejce służącej do przewozu górników. Wskakujemy do wagoników i ciesząc się z przygody przejeżdżamy spory kawałek. Dla nas do zabawa, ale zdajemy sobie sprawę jakim ułatwieniem dla pracujących w pocie czoła górników jest taka podwózka.


Teraz czas na prezentację maszyn. Wchodzimy do komory z kombajnem chodnikowym, potężną maszyną służącą do drążenia nowych wyrobisk w kopalni. Wielkie urządzenie przypominające jakiegoś drapieżcę ma ramię z obrotową głowicą tnącą z kilkudziesięcioma nożami, która rozkrusza skałę. Porusza się na gąsienicach, przesuwając się powoli do przodu w miarę postępu robót – centymetr po centymetrze drąży nowy chodnik. Całość sterowana jest przez operatorów z kabiny lub zdalnie, a jej praca przypomina chirurgiczny zabieg wykonywany w twardym, nieprzewidywalnym ciele górotworu.


Kombajny (nie rolnicze!) w akcji!
Przewodniczka wchodzi na stanowisko operatora i zaczyna się pokaz. Wciska kilka guzików, chwyta w rękę dźwignię i kombajn ożywa. Podnosi ramię, zaczyna obracać najeżoną głowicą, zbliża się do ściany. Huk jest potężny. Zdaje nam się, że wszystko wibruje. Po chwili ciężko to znieść. A przecież to tylko pokaz jak porusza się ta maszyna. Bez wgryzania się w ścianę, czemu towarzyszyłby o wiele większy hałas.
Jeszcze większych i bardziej porażających wrażeń dostarcza nam kolejny kombajn. Tym razem ścianowy, który służy już bezpośrednio do pozyskiwania węgla bezpośrednio z pokładu. I znów przewodniczka uruchamia podziemnego potwora, który przesuwa się wzdłuż ściany i obrazuje jak za pomocą dwóch głowic tnących ulokowanych na wysięgnikach żłobi surowiec. Następnie urobek trafia na przenośnik ścianowy (tzw. zgrzebłowy), który transportuje go dalej do szybu lub taśmociągów. Wraz z kombajnem przesuwają się hydrauliczne obudowy sekcyjne, które chronią strop przed zawaleniem i podtrzymują go w miejscu pracy.

Zwieńczenie górniczego trudu
Czeka nas jeszcze spacer długim korytarzem do samego końca kopalni, a właściwie do tamy, która rozgranicza kopalnię Guido z kopalnią Makoszowy. A na sam koniec wizyta w jedynym w Polsce podziemnym pubie urządzonym w dawnej Hali Pomp, który jednocześnie jest najniżej położonym pubem w Europie. Można się tu napić piwa, zjeść bigos, żur albo tradycyjną śląską sznite z tustym (czyli chleb ze smalcem). A komu mało kopalnianych przygód, albo chce doświadczyć kopalni jeszcze bardziej, może się wybrać na trasę „Mroki kopalni”.

Dla tych, którym wciąż mało
Tutaj na chętnych czeka zanurzenie we wnętrzu ziemi niczym bohaterowie powieści Juliusza Verne. Mrok rozświetla jedynie cienka strużka światła wydobywającego się z lampy górniczej. To nie jest łatwa, wyczyszczona trasa dla turystów. To znacznie bardziej autentyczne warunki, w jakich pracowały niegdyś setki tysięcy śląskich mężczyzn.
Choć i tak nie jest tu aż tak gorąco, a pyły nie wdzierają się w każdy zakamarek ciała. Kto wciąż ma niedosyt i chciałby na własnej skórze poczuć trudy tej pracy, to może wybrać się na „Górniczą Szychtę” – w cenie biletu emocje, adrenalina i potężny wycisk. Zjazd do Guido pozwala doznać co nieco górniczego trudu, ale – na szczęście – nie zapewnia poczucia zagrożenia. Tu nie ma ryzyka pożaru, tąpnięcia, a przede wszystkim pyłu węglowego i metanu, śmiertelnych wrogów każdego górnika.


Sztolnia Królowa Luiza
W połowie września 2018 roku możliwe stało się długo oczekiwane zwiedzanie fenomenalnego obiektu jakim jest Sztolnia Królowa Luiza, będącego częścią Kopalni Luiza. By do tego doszło trzeba było pokonać dziesiątki piętrzących się problemów. W efekcie powstało jednak dzieło, którego próżno szukać w całej Europie. To kolejna podziemna trasa turystyczna, która przenosi nas w czasie i prezentuje dwieście lat rozwoju górnictwa na Górnym Śląsku, ale także pokazuje jak niewyobrażalnie ciężką, wręcz morderczą, pracę wykonywali górnicy przed kilkunastoma dekadami. Górnictwo poznaje się tu od podstaw. A skoro tak, to na początek pytanie zasadnicze – czym właściwie była ta sztolnia i do czego służyła?

Czym była Sztolnia Luiza?
Był to wydrążony prawie 40 metrów pod ziemią tunel o długości 14 kilometrów biegnący między państwowymi kopalniami “Królowa Luiza” w Zabrzu i “Król” w Chorzowie. Jego głównym zadaniem było ich odwadnianie, a także przewóz urobku z „Luizy” za pośrednictwem Kanału Kłodnickiego do Królewskiej Odlewni Żelaza w Gliwicach. Podziemnymi chodnikami spływały do niej też wody z kopalń prywatnych, czyli tzw. gwareckich. Spadek kanału wynosił 0,87 metra na kilometr, czyli łącznie 12.35 metra.
Budowa sztolni ruszyła w 1799 roku, jeszcze przed epoką maszyny parowej i kolei, więc wydawało się, że do postawionych przed nią zadań nada się znakomicie. Tymczasem wkrótce okazało się, że drążenie tunelu to nie bułka z masłem i prace posuwały się niesamowicie wolno – rocznie drążono zaledwie od około 170 do nieco ponad 500 metrów! A to powodowało, że cała sprawa przeciągnęła się aż do 1863 roku!
Problem na problemie
Tylko, że wtedy rewolucja przemysłowa tak już popchnęła technologię do przodu, że sztolnia w chwili oddania do użytku właściwie przestała być komukolwiek do czegokolwiek potrzebna. A już na pewno nie tak, jak pierwotnie zakładano. Co więcej, okazało się również, że nie jest odpowiednio położona i że nie wydrążono jej odpowiednio głęboko. Węgiel płytko położony szybko się wyczerpał, a do tego z jego odbioru Gliwice wkrótce zrezygnowały, co było jednym z gwoździ do trumny sztolni. Kolejnym okazało się wprowadzenie nowoczesnych metod odwadniania kopalń w drugiej połowie XIX wieku. Najpierw z jej „usług” zrezygnowała kopalnia „Król” i kopalnie prywatne, a w okresie międzywojennym w ich ślady poszła także „Luiza”.
Jakby wszystkich tych nieszczęść było mało, to wkrótce zaczęła przeciekać i zamiast odprowadzać wodę, powodowała jej wsiąkanie w głębiej położone wyrobiska. Żeby temu przeciwdziałać najpierw włożono w sztolnię drewniane koryto, które miało ją uszczelnić, a gdy to nie przyniosło pożądanego efektu, zdecydowano się na dosyć desperacki krok i w pewnym fragmencie jej biegu wydrążono równoległe obejście. Fragment z „dwiema” sztolniami jest dziś częścią trasy turystycznej.
Zwiedzanie pełne przygód
A jakie jeszcze atrakcje przewidziano dla zwiedzających? Tak naprawdę – całe mnóstwo! Tym razem na trasę ruszamy z przewodnikiem Michałem. Okaże się fantastycznym kompanem tej wyjątkowej wędrówki, od którego aż bije miłość do Śląska i jego kultury. Zaczynamy od kolejki podwieszanej! Wsiadamy i ruszamy w przeciwnym kierunku niż można by się spodziewać. Kolejka powoli rusza „do tyłu” i po kilku metrach zaczyna zjeżdżać w dół. Nachylenie jest niemałe, plecami napieramy na oparcie. Po chwili podróż dobiega końca i ruszamy na trasę.


Oglądamy chodnik wydrążony dwa wieki temu w węglu. Tutaj najdokładniej poznajemy sposoby wydobywania tego surowca, oglądamy kolejne ściany wydobywcze, przyglądamy się drewnianej obudowie. Są tu miejsca, w których panuje całkowita ciemność rozświetlana tylko przez wąską stróżkę lampki górniczej. Są tu miejsca, w których możemy poczuć czym są żywioły zagrażające górnikom: ogień i woda. Zaglądamy w głąb starego szybu i poznajemy tajniki nie tylko wydobycia, ale także transportu robotników i urobku.



Król Karlik i jego królestwo
W Luizie można też poznać bardziej współczesne maszyny. To ich królestwo. Zresztą ta trasa nazywa się Podziemne Królestwo Maszyn, a jego niezaprzeczalnym królem jest Karlik – autentyczna kolejka górnicza. Wskakujemy do niej z dziecięcą radością i bawimy się przednio w rozpędzonych małych blaszanych wagonikach, w których emocje są większe niż w wesołym miasteczku. Następnie zaglądamy do „poddanych” Karlika : kombajnu ścianowego i taśmociągu. Przewodnik uruchamia oba więc znów mamy okazję przyjrzeć się sposobom wydobycia z drugiej połowy XX wieku.




Wisienka na torcie
Niewątpliwie największą atrakcją Sztolni jest spływ łodziami do jej wylotu w centrum miasta (czyli przy ul. K. Miarki). I znów mamy do czynienia z europejskim rekordem – jest to bowiem najdłuższy, podziemny spływ w Europie!

W łódkach stylizowanych na oryginalne barki, którymi niegdyś transportowano węgiel w kierunku Kanału Kłodnickiego i rzeki Odry, pokonuje się nieco ponad 1.1 tys. metrów słuchając ciekawych opowieści przewodnika. Jest bardzo wąsko, panuje wilgoć, a gęsty mrok jest tylko delikatnie rozświetlony więc można powiedzieć, że jest nawet całkiem romantycznie. Relaksujemy się, choć mamy świadomość, że to co dla nas jest przyjemnością, dla tutejszych robotników było ciężką harówką. Oni przez osiem długich godzin, odpychając się rękami od ścian, transportowali łodzie po brzegi wypełnione węglem.


Musimy jednak uważać na pewnego osobnika. Jest nim duch, Skarbnik, strzegący kruszców kopalni i dusz górników, którzy zginęli w czasie pracy. Był znany już w dawnych wierzeniach słowiańskich i zamieszkiwał różne podziemia. Zwykle przybierał postać człowieka ubranego w długą szatę i niosącego kilof oraz lampę górniczą, a jego głównym znakiem rozpoznawczym było… milczenie. Nie odzywał się ani słowem, a z jego ust nie padało nawet słynne górnicze pozdrowienie.
Mimo to był górnikom przychylny i zwykł ich ostrzegać przed czyhającymi zagrożeniami. Gdy jednak spostrzegł, że ktoś jest leniwy albo popełnia inne niegodne występki zwykł go surowo karać. Waldemar Cichoń docenił jego rolę pisząc, że „wcześniej, przez stulecia, ‘czarne złoto’ było największym i najcenniejszym śląskim skarbem. Trudno się więc dziwić, że do jego pilnowania Ślązacy zatrudnili kogoś wyjątkowego”.
Żmudna droga
Wypada jeszcze wspomnieć jak wyglądała droga do udostępnienia tego niezwykłego miejsca, która zaczęła się w połowie lat 90. odkryciem wylotu sztolni. To było symboliczne otwarcie wrót do historii. Odkrycie nie miało nic wspólnego z efekciarskim „odkopywaniem skarbów”. To była żmudna praca archeologiczno-inżynierska: oczyszczanie, mapowanie, zabezpieczanie. Pod warstwami błota, śmieci i gruzu ukazywały się oryginalne ceglane sklepienia, kanały wodne i fragmenty dawnych chodników. Po potwierdzeniu, że sztolnia zachowała się w dużym stopniu w dobrym stanie, rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę prace rekonstrukcyjne i górnicze.
Były one niewiarygodnie trudne i długotrwałe. Do podziemi zeszli górnicy i ręcznie wydobywali setki ton mułu i gruzu – szacunki mówią, że na powierzchnię wywieziono ponad 750 tysięcy taczek. Inaczej się nie dało. Sztolnia jest ciasna i wąska, a wszystkim zależało na jak najlepszej ochronie substancji zabytkowej. Posuwano się centymetr po centymetrze, metr po metrze, aż wszystko udało się udrożnić. Ściany wzmocniono specjalnymi kotwami, a także zainstalowano nowoczesne systemy monitorowania stabilności górotworu i jakości powietrza. Wtedy można było przystąpić do zaaranżowania trasy.
Strefa Carnall
Łaźnia łańcuszkowa
Strefa Carnall, miejsce gdzie zaczynamy i kończymy zwiedzanie Luizy, obejmuje kilka ciekawych budynków i stanowi dziś też plener dla przeróżnych imprez. Nie bez kozery mówi się o tym miejscu „najbardziej industrialna strefa kultury”. Jednym z obiektów jest Łaźnia Łańcuszkowa Kopalni „Królowa Luiza”. Została zbudowana w 1890 roku i była pionierką jeśli chodzi o takie rozwiązania higieniczne. Tutaj też górnicy mieli szatnię z charakterystycznymi hakami na łańcuchach (stąd nazwa „łańcuszkowa”), na których zawieszano ubrania i podciągano je do góry.
Był to kolejny górnośląski wynalazek, który nie dość, że pozwalał zaoszczędzić miejsce, to jeszcze sprawiał, że odzież się wietrzyła (było to szczególnie ważne w przypadku mokrych od potu ubrań roboczych zostawianych na kopalni „po szychcie). To rozwiązanie z czasem upowszechniło się na wszystkich kopalniach.


Ratownictwo
Ogromne wrażenie robi też wystawa opowiadająca o ratownictwie górniczym. Pokazuje się tu kulisy jednej z najbardziej niebezpiecznych i bohaterskich profesji związanych z przemysłem wydobywczym. Ekspozycja poświęcona jest historii i współczesności ratownictwa górniczego, prezentując autentyczne wyposażenie, sprzęt oraz materiały dokumentujące akcje ratownicze. Ratownicy górniczy to prawdziwi herosi kopalń – wyszkoleni, zdeterminowani, gotowi na największe poświęcenie. Wizyta tutaj pozwala lepiej zrozumieć wagę ich pracy i zagrożenia, jakie towarzyszą górnictwu podziemnemu.

Maszyna wyciągowa
W budynku przy szybie eksponowana jest parowa maszyna wyciągowa będąca jednym z największych osiągnięć technologicznych tego typu początku XX wieku. Jest to urządzenie w układzie bliźniaczym o mocy 2000 KM, wyprodukowane w 1915 roku w Eisenhütte Prinz Rudolfh. Maszyna jeszcze do 1990 roku obsługiwała szyb „Carnall” o głębokości 503 metrów! Co więcej, dziś nadal odbywają się pokazy jej działania, co jest nieprawdopodobnym wręcz widowiskiem. Cała sapie i drży, tak że ma się wrażenie iż to potężne żelastwo zaraz ożyje. A do tego w pomieszczeniu robi się nieprawdopodobnie gorąco. Ogromne wrażenie robi też fakt, że jest to najstarsza wciąż działająca maszyna parowa w Europie!


Kawa z widokami
Nad szybem wzniesiono niewysoką (31 metrów) wieżę wyciągową, która w pogodne dni jest udostępniona jako punkt widokowy. Zabrzańskie przygody warto zwieńczyć w niedawno wyremontowanej wieży ciśnień. Na samej górze mieści się wystawa poświęcona węglowi jako pierwiastkowi, a nieco niżej znakomita kawiarnia, która do pysznego ciasta i aromatycznej kawy serwuje rozległe widoki.
Czy warto?
Oferta Muzeum Górnictwa Węglowego to po prostu przepis na czas pełen wrażeń. Kompleks Kopalni Guido i Sztolni Królowa Luiza to 10 kilometrów podziemnych tras, autentyczne wyrobiska górnicze, okazja do poznania procesu wydobywczego od uderzenia w ścianę po wywóz urobku na powierzchnię. Obecnie jest to największym muzeum górnictwa w Polsce. To niesamowite i wyjątkowe miejsca, które obecnie starają się o wpis na Listę UNESCO.
Materiał powstał w ramach współpracy z Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Za gościnę i oprowadzanie dziękujemy Kopalni Guido oraz Sztolni Królowa Luiza. Na stronie internetowej możesz poznać więcej szczegółów na temat zwiedzania oraz opisy tras. Zobacz tutaj.
Dziedzictwo związane z przemysłem to też m.in. osiedla robotnicze. Kliknij tutaj i poznaj najciekawsze na Górnym Śląsku, czyli Nikiszowiec.