W pełni to widać dopiero z lotu ptaka. Trzeba wznieść się kilka metrów w górę, by ujrzeć niezwykły zamysł architektoniczny, który jest unikatem na wielką skalę. Dopiero z góry widać jak układają się poszczególne bloki i jak znakomicie tworzą całe kwartały zwartej zabudowy. Ale i z poziomu chodnika Nikiszowiec jest czymś niezwykłym. Jest nie tylko wybitnym osiągnięciem architektonicznym, którym interesują się projektanci czy historycy. Jest przede wszystkim takim miejscem, w którym można zacząć swoją przygodę z Górnym Śląskiem.
Smakowanie Górnego Śląska
Jest letnia ciepła sobota. Przez Nikiszowiec ma przejechać Tour de Pologne. W sercu dzielnicy, a więc na przestronnym Placu Wyzwolenia ułożono wielki napis Katowice. Panuje wrzawa i poruszenie. Mnóstwo ludzi, trudno znaleźć wolny stolik. O kawie w ulubionej kawiarni „Zillmann Tea&Coffee” możemy zapomnieć. W Byfyju też nic nie zdziałamy.
Mimo to cieszy nas, że dzielnica coraz częściej tak ożywa. Że przyciąga na weekendowe spacery, że organizuje się tu jarmark świąteczny, że wreszcie jest powodem do dumy. Bo prawda jest taka, że długo mieszkańcy Górnego Śląska, zatopieni w problemach społeczno-gospodarczych i stereotypach na swój temat, żadnej dumy nie czuli. Raczej wstyd.
Tu można posmakować Górnego Śląska i trochę go zrozumieć. Poznać historię powstających „na pniu” dzielnic robotniczych przy zakładzie przemysłowym, życie górników – ich obyczaje, troski i radości – trudy transformacji, upadek, zapomnienie i powolną rewitalizację, a wraz z nimi powrót do życia. A także specyfikę regionu przemysłowego ze skomplikowaną przeszłością, której konsekwencją jest coś, co chyba możemy określić jako niejednorodność etniczna.
Codzienność na „Nikiszu”
Nim Nikiszowiec przeszedł przeobrażenie i z dzielnicy, do której trochę strach było zajrzeć, stał się turystycznym wabikiem nie tylko Katowic, ale całego regionu, wiódł życie typowej śląskiej osady robotniczej. Takiej, która regulowała wszystkie aspekty życia. Od dnia narodzin aż do śmierci. Tu się człowiek rodził, uczył, pracował, spotykał ze znajomymi, obchodził święta, żenił, chrzcił dzieci, patrzył jak dorastają i w końcu umierał. Całe życie w jednym miejscu. Przez pokolenia. Tu była praca, sklep, kościół, rozrywka. Wszystko pod ręką, czyli pełna samowystarczalność. Ale też całkowita zależność od pracodawcy.
Było jednak coś co wyróżniało tę kolonię spośród dziesiątek innych, jakich na Górnym Śląsku nie brakowało – jej wygląd! Zupełnie nietypowy i nieoczywisty. Taki, który dziś sprawia, że Nikiszowiec może być wizytówką miasta. Pokazuje też jak rozsądne planowanie i przemyślana urbanistyka sprawia, że osiedle jest wygodne do codziennego życia, mimo upływu kolejnych dekad.
Kopalnie zamiast pól
Niewiele ponad dwa wieki temu po tej okolicy hulał tylko wiatr. Wkrótce jednak miał on przywiać potężne zmiany. Był to bowiem czas, gdy na fali rewolucji przemysłowej nastąpił ogromny rozwój Górnego Śląska. Leżąca na wschodnich rubieżach Niemiec rolnicza prowincja nagle przeobraziła się w silnie uprzemysłowiony region, a łany zbóż ustąpiły miejsca kopalnianym szybom.
Tak też stało się na wschodnich obrzeżach dzisiejszych Katowic. W 1833 roku spadkobiercy majątku Georga Gieschego zakupili istniejącą tu od niedawna kopalnię. W 1860 r. zarejestrowali we Wrocławiu spółkę o nazwie Towarzystwo Górnicze Spadkobierców Jerzego von Giesche, która formalnie była właścicielem tutejszych ziem i tego co na nich powstało – tym sposobem stała się jednym z ważniejszych koncernów przemysłowych w regionie, do którego należał szereg zakładów.
„Starchitekci” początku XX wieku
Spółka Giesche stała się też niejako sprawcą rozkwitu karier dwóch kuzynów-architektów – Emila i Georga Zillmannów. Urodzili się oni w Międzyrzeczu (niem. Meseritz, ob. woj. lubuskie) i ukończyli prestiżową Królewską Wyższą Szkołę Techniczną w Charlottenburgu pod Berlinem. Początkowo pracowali oddzielnie i raczej nic nie zapowiadało, że zrobią wielką karierę. Tymczasem w odległej wschodniej prowincji, głównie za sprawą węgla kamiennego, od jakiegoś czasu trwał wielki boom gospodarczy. Na fali rozwoju regionu architekci otrzymywali kolejne intratne zlecenia. Stworzyli swój wyjątkowy i unikatowy styl, dzięki czemu każdy obiekt naszkicowany ich ręką jest łatwo rozpoznawalny. Sława i uznanie jakie zdobyli sprawiły, że zamówienia zaczęły sypać się z innych stron, a wiele osób mających zasobniejszy portfel marzyło o projekcie z pracowni Zillmannów.
Próba nr 1 – Giszowiec
Początek kolejnego stulecia przyniósł otwarcie nowych pól wydobywczych. Wydrążono szyb „Carmer” („Pułaski”, zaczęto sprowadzać potrzebnych robotników. W latach 1907-1911 zbudowano dla nich osiedle – Giszowiec. Bardzo nietypowe, takie, które miało być namiastką raju. A przynajmniej wsi, z których przecież większość przyjezdnych pochodziła. Małe domki skąpane w zieleni przydomowych ogródków, czyli ucieleśnienie propagowanej wówczas idei miasta-ogrodu. Osiedle niestety szybko się zapełniło. Do rozrastającego się zakładu przybywały rzesze przyjezdnych, które potrzebowały mieszkań.
I tak narodził się pomysł stworzenia sąsiedniego Nikiszowca. Giszowiec zaś stał sobie spokojnie do lat 70. XX wieku. Dopiero Polska Ludowa udowodniła jak się buduje wykorzystując każdy dostępny metr kwadratowy. Około 60% cennej zabudowy Giszowca zburzono, a na jego miejscu postawiono wieżowce z wielkiej płyty (o tych wydarzeniach opowiada film „Paciorki jednego różańca” Kazimierza Kutza, wielkiego znawcy śląskiej duszy i śląskich bolączek).
Próba nr 2 – Nikiszowiec
Prace ruszyły pełną parą. Budowę zaczęto w 1911 roku i trwała przez osiem lat. Osiedle otrzymało nazwę, podobnie jak szyb kopalniany „Nickischschacht” (dziś „Poniatowski”), na cześć barona Nickischa von Rosenegk, będącego członkiem rady nadzorczej spółki. Projektantami, podobnie jak w przypadku Giszowca, byli kuzyni Georg i Emil Zillmannowie.
Osiedle zajmuje powierzchnię 200 000 m², na których zmieszczono aż tysiąc mieszkań. Poszczególne bloki miały trzy kondygnacje, a w każdym z nich znajdowało się 12 mieszkań – standardowe miały dwa pokoje oraz kuchnię; całość o przyzwoitej powierzchni 63 m. Jeśli dodać do tego dostęp do bieżącej wody i sanitariatów to komfort jak na tamte czasy był naprawdę ogromny. Bloki stworzyły dziewięć zwartych kwartałów, przy czym każdy z nich otacza zielony dziedziniec, na którym niejednokrotnie stawiano chlewiki, „króliczoki”, czyli klatki dla królików, pomieszczenia gospodarcze i „piekarnioki” (piece do wypieku chleba). Samotni, bądź tacy, którzy dopiero przyjechali i czekali na przydział mieszkania, mogli liczyć na łóżko w domu noclegowym na ponad 500 łóżek.
Różne funkcje
Pomyślano także o rozrywce i rekreacji. Zapewniał je rozległy park a także gospoda. Na terenie osiedla była łaźnia dla pracowników kopalni, a gospodyniom życie ułatwiała też pralnia i suszarnia. Dziś w budynku dawnej pralni i magla przy ul. Rymarskiej 4 mieści się Dział Etnologii Miasta Muzeum Historii Katowic. Poza tym był tu sklep, posterunek policji, przychodnia i szkoła.
Ceglany monolit
Zresztą z cegły jest tu wszystko. Nie można było wybrać nic innego. Żaden inny materiał nie wchodził w grę. Zillmannowie czuli zresztą region doskonale i z szacunku do niego niemal zawsze stawiali na ten charakterystyczny budulec. Pozornie osiedle jest nudnym monolitem. Nic bardziej mylnego. Architekci, owszem, postawili na jednorodność i spójność, ale zadbali także o pewne zróżnicowanie, które objawia się w rozlicznych detalach. Dzięki np. odmiennym dekoracjom z cegieł podkreśla się indywidualny charakter poszczególnych domów. Na budynku poczty dodano zaś zdobienie w postaci róż, które niesamowicie wyróżnia ten budynek i które stały się rozpoznawalnym symbolem w regionie.
Co zobaczyć na Nikiszowcu?
Szyb „Pułaski”
Najlepiej zaczął od tego miejsca, które stało się praprzyczyną powstania Nikiszowca, a więc od Szybu „Carmer” (po przyłączeniu do Polski „Pułaski”) kopalni „Wieczorek”, który stoi przy ul. Szopienickiej, przed właściwym osiedlem. Został tak nazwany na cześć Friedricha Carmera, rezydenta spółki Giesche. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście efektowny budynek cechowni z charakterystyczną wieżą zegarową. Przed budynkiem stoją dwa wagoniki kolejki Balkan, którym pracownicy mogli jeździć z Nikiszowca na Giszowiec i z powrotem.
Ulica św. Anny
Na osiedle najlepiej wejść malowniczą ul. św. Anny. Wiedzie ona przez półokrągłą bramę pomiędzy dwoma sąsiednimi blokami. Pierwszy raz poczujemy tu niezwykły klimat ceglanych ulic z blokami, w których okienne wnęki pociągnięto czerwoną farbą. W perspektywie majaczy natomiast kościół św. Anny. Idąc w jego kierunku można jeszcze skręcić w którąś z bocznych ulic – są oneF znacznie spokojniejsze i kameralne. Nie można też nie wejść na jakieś podwórko. Choć nie wyglądają już tak jak sto lat temu, a chlewiki i „króliczoki” ustąpiły miejsca samochodom, to nadal czuć tu dawnego ducha osiedla robotniczego.
Kościół św. Anny
Dbając zaś o potrzeby duchowe już w 1911 roku rozpoczęto budować świątynię. Niestety prace na samym początku nieco się przeciągnęły, później wybuchła wojna światowa, a następnie powstania śląskie. Ostatecznie kościół św. Anny został ukończony w 1927 r. Ponieważ było to w czasie, gdy ta część Górnego Śląska po plebiscycie należała już do Polski, utrzymano go w bardzo „polskim” stylu typowym dla świątyń. Dzięki takiemu na poły propagandowemu zabiegowi powstała unikatowa budowla czyli ceglany, nieotynkowany kościół neobarokowy.
Szkoła
Za kościołem wznosi się solidny budynek szkoły. To znak rozpoznawczy śląskich miejscowości. W tym przejawiała się siła państwa niemieckiego – nawet w niewielkich wsiach już w XIX wieku stały duże, murowane szkoły. Nikiszowiecka była jednym z pierwszych obiektów jakie oddano do użytku na nowym osiedlu, a pierwsi uczniowie mogli rozpocząć edukację już w październiku 1911 roku. Budynek szybko się jednak zapełnił, wobec czego kilka lat później dobudowano kolejny i połączono oba mniejszym, przeznaczonym dla nauczycieli. Obecnie budynek pełni tę samą funkcję, a patronuje mu Stefan Żeromski.
Plac Wyzwolenia
Stąd skierujmy się już na główny plac dzielnicy, którego funkcję można porównać do miejskiego rynku. To bez wątpienia najbardziej efektowne miejsce na całym osiedlu. Działają tu kawiarnie, latem wystawiające ogródki na zewnątrz, tu odbywają się wydarzenia kulturalne, tu kwitnie życie. Znakiem rozpoznawczym są arkadowe podcienia oraz działający nieprzerwanie od 1919 roku zakład fotograficzny „Nieszporek”, podobno jeden z najstarszych na terenie Polski. Z Placu Wyzwolenia możemy kontynuować niespieszny spacer, którąś z wychodzących w niego ulic – Janowską, Rymarską bądź Krawczyka.
Szyb „Wilson”
Na sam koniec można jeszcze zajrzeć do niezwykłego miejsca, które fantastycznie żyje zupełnie nowym życiem. Przy ulicy Oswobodzenia 1 wznosi się szyb „Wilson”, w którego w zrewitalizowanej cechowni i łaźni prywatny inwestor urządził galerię sztuki. I to już w 1998 r., gdy podobne pomysły były w Polsce były bardzo rzadko urzeczywistniane.
Co jeszcze na temat Nikiszowca?
Kogo Nikiszowiec zainteresował na tyle, by zagłębić się w nim bardziej to polecamy jeszcze dwa inne filmy Kazimierza Kutza „Sól ziemi czarnej” i „Perła w koronie”, a także doskonały reportaż Małgorzaty Szejnert „Czarny Ogród”.
Nasze książki:
Może zainteresują cie nasze publikacje o regionie wydane wraz z Domem Wydawniczym Księży Młyn z Łodzi. Więcej w dziale Nasze Ksiażki.
Gra planszowa „Śląscy Potetntaci”
Masz ochotę na rozrywkę połączoną z poznawaniem Górnego Śląska? Nasza gra planszowa „Śląscy Potentaci” wydana wspólnie z Domem Współpracy Polsko-Niemieckiej pozwoli zrealizować oba te cele! Miejsce opisane w tym artykule również się w niej znajduje!
Tekst: Beata Pomykalska
Fotografie: Paweł Pomykalski
Bardzo dziękuję za wspaniałe pokazanie Giszowca i Nikiszowca oraz przedstawienie historii tych osiedli. Pogłębiłam w ten sposób wiedzę o obiektach, które pobieżnie zwiedziłam.
Bardzo się cieszymy, że udało nam się przybliżyć te dzielnice. 🙂 To prawdziwe skarby naszego regionu. 🙂 Pozdrawiamy serdecznie